Killing Eve
Serial na podstawie powieści „Villanelle” autorstwa Luke'a Jenningsa. Fabuła skupia się na dwóch niezwykle inteligentnych kobietach: psychopatycznej morderczyni …
Nie czytałam serii książek, na której podstawie powstał serial „Killing Eve”. Nim zabrałam się do oglądania, znałam jedynie oszczędny, choć intrygujący opis fabuły; do obejrzenia najbardziej zachęciła mnie obecność Jodie Comer w głównej obsadzie, którą uwielbiam za role w „The White Princess” i „Thirteen”. Spodziewałam się dość mocnego thrillera, pełnego grozy i mroku. Jeszcze nigdy nie rozczarowałam się tak... pozytywnie.
Mówiąc krótko i bardzo ogólnikowo: tytułowa Eve (znana z „Grey’s Anatomy” Sandra Oh) to agentka MI6, która pracuje w biurze mimo tego, że jest stworzona do zdecydowanie „większych” rzeczy. Kiedy zatem ma możliwość poprowadzenia śledztwa, mającego na celu schwytanie wyjątkowo groźnej morderczyni na zlecenie, bez wahania angażuje się w nową robotę. Villanelle (Comer), bo tak nazywana jest zabójczyni, szybko dowiaduje się o istnieniu Eve. Obie panie zaczynają grać w kotka i myszkę, co może skończyć się w naprawdę przewrotny sposób.
Jeśli ktokolwiek, kto nie widział jeszcze tego serialu, włączy go sobie, oczekując ciężkiego, niepokojącego kryminału, to poczuje się oszukany. W rzeczywistości „Killing Eve” jest wprost naszpikowane humorem, często czarniejszym niż smoła (lub serce Villanelle), co sprawia, że nawet w sytuacji największego zagrożenia napięcie zostaje zwykle rozładowane przez zabawną kwestię czy komizm sytuacyjny. Poprzez zabawę konwencją, twórcom udało się uzyskać niepowtarzalny klimat, przez co te osiem odcinków minęło mi w mgnieniu oka. Właściwie czuję rozpacz na samą myśl, że kolejny sezon dopiero w przyszłym roku. Oczywiście nie brakuje momentów, które zwalają z nóg, wówczas nastrój robi się zdecydowanie bardziej przytłaczający – bywają sceny brutalne, choć na ekranie nie zobaczycie wypływających flaków – jednak nigdy nie trwa to długo. Wrażenie groteski rośnie z odcinka na odcinek, podobnie jak rosła moja satysfakcja z oglądania tego serialu.
Najmocniejszym punktem tej produkcji jest relacja Eve i Villanelle. Mimo że obie stoją po zupełnie przeciwnych stronach barykady i zasadniczo są dla siebie największymi wrogami, jednocześnie wykazują się identycznym uporem, sprytem i inteligencją. Co za tym idzie, są sobą zafascynowane. Poszukiwanie zabójczyni staje się dla Eve obsesją, czymś, czemu poświęca się nawet kosztem swojego małżeństwa, z kolei Villanelle nie potrafi wyjść z podziwu, że „zwykła” agentka może być tak przenikliwa i jednocześnie... atrakcyjna. Jak możecie się domyślić, chemia między tymi dwiema bohaterkami nie miałaby racji bytu, gdyby nie kreacje aktorskie Sandry Oh i Jodie Comer. To zdecydowanie jeden z najlepszych duetów, jakie miałam przyjemność oglądać na małym ekranie. Z ich wspólnych scen lecą iskry. Ponadto Eve lubi się od pierwszego wejrzenia, a Villanelle kocha, z całym jej szaleństwem i uśmiechem na twarzy, kiedy zabija kolejne osoby. Serio, dawno nie czułam takiego przywiązania do żadnego serialowego psychopaty i wiem, że nie jestem jedyna. Widzowie zdają sobie sprawę, że Villanelle ma nierówno pod sufitem, że brak jej skrupułów, a na dodatek jest okrutna i bezwzględna; mimo to nie można jej nie kibicować. Comer z potencjalnie czarnego charakteru zrobiła postać, którą akceptuje się z każdą wadą, nawet więcej: którą się właśnie za te wady uwielbia.
Nie tylko dwie główne role wypadają tak dobrze. Jestem również pod dużym wrażeniem Fiony Shaw (możecie ją kojarzyć z filmów o Harrym Potterze, gdzie odegrała Petunię Dursley). Wcielając się w Carolyn Martens, legendę MI6, pokazała chłodne wyrachowanie i jednocześnie umysł ostry jak brzytwa. Bardzo jestem ciekawa, co twórcy przygotują dla tej bohaterki w drugim sezonie, bo, jak się dowiedzieliśmy, nie jest przecież krystaliczna. Kim Bodnia jako Konstantin, czyli przyjaciel naszej morderczyni i jednocześnie „doręczyciel” kolejnych zleceń, to jedna z najlepiej wykreowanych postaci tego serialu. Uwielbiam jego droczenie się z Villanelle, ich relacja jest niby niezdrowa, a z drugiej strony silna i wyjątkowa. Jednocześnie Konstantin, mimo pracy w takim, a nie innym biznesie, jakimś cudem zachował niezręczność nieco podstarzałego już pana. Nie wiem, jakim cudem – chyba taki już urok gry aktorskiej Bodni.
Pod względem technicznym nie ma elementu, do którego mogłabym się przyczepić. Dynamiczny, sprawny montaż spowodował, że akcja serialu jest jeszcze bardziej płynna i interesująca. Spodobał mi się także zabieg z użyciem kadrów, na których pojawiał się napis z nazwą miasta, do którego akurat z kolejną „misją” udawała się Villanelle. Twórcy pokusili się też o zabawę kolorystyką, muzyka również zawsze komponowała się z otoczeniem – czy też wzmagała wrażenie groteski i absurdu, który tutaj wydaje się tak bardzo na miejscu – przez co wszystko tworzyło naprawdę spójną, estetyczną i miłą dla oka (bądź ucha) całość.
Nie mogę się doczekać kontynuacji „Killing Eve”. Odcinek finałowy to zdecydowanie najlepszy epizod z całego sezonu, zostawił mnie z otwartą buzią i krótkim „wow” jako jedynym sensownym komentarzem. I choć początkowo zastanawiałam się, jak twórcom uda się rozciągnąć tę pogoń za morderczynią na kolejną serię – wydawało się, że akcja rozwija się dość szybko – to teraz widzę, ile jeszcze potencjału tkwi w tej produkcji. No bo co dalej z Villanelle? Co z małżeństwem Eve i jej obsesją? Co właściwie planowała bądź nadal planuje Carolyn? I kim jest ta tajemnicza organizacja Dwunastu? Biorąc pod uwagę, ile zaskakujących zwrotów akcji znalazło się dotychczas w fabule, mogę się jedynie domyślać, że „Killing Eve” jeszcze niejednokrotnie wybije mnie z rytmu. Dobra robota, BBC America – stworzyliście solidnego kandydata do serialu roku, a mamy dopiero czerwiec.
Cały sezon jest dostępny na platformie HBO GO.
Serial na podstawie powieści „Villanelle” autorstwa Luke'a Jenningsa. Fabuła skupia się na dwóch niezwykle inteligentnych kobietach: psychopatycznej morderczyni …
Korzystając z naszej strony wyrażasz na to zgodę. Więcej informacji znajdziesz w naszej Polityce Prywatności.
Komentarze
(2)Zaloguj się, aby dodać komentarz.
Kandydat do miana serialu roku. Opowieść ze szczyptą humoru (no dobra, nie ze szczyptą, tylko z całymi wagonami) — coś jak „Fargo”. Mam do nadrobienia jeszcze trzy ostatnie odcinki.
PS Jodie Comer to mistrzyni.
@kira_leskow: Coś czuję, że zrobię rewatch, bo przecież miną całe wieki, nim doczekam się tego drugiego sezonu :P